Dziś wyjątkowo nie będzie o kosmetykach kolorowych, ale o bazach pod makijaż. Zastanawiałam się czy w ogóle rozpoczynać tę kategorię, ponieważ ja mam do tzw. baz pod makijaż dość specyficzne podejście. Zaopatrując się w taką bazę nie chcę aby ona jakoś szczególnie przedłużała mi trwałość makijażu, dawała jakieś super mega wygładzenie, mat czy nie wiadomo co tam jeszcze. Ja po prostu chcę, żeby była ona przede wszystkim bazą pielęgnacyjną i żeby ładnie „kleił” się do niej podkład. Tylko tyle? Czy aż tyle? No właśnie…
Może najpierw zacznę od tego dlaczego mam takie dziwaczne wymagania. Otóż pielęgnacja nakładana pod makijaż bywa często kapryśna. Nie wszystkie kremy, które zastosujemy pod makijaż będą się dobrze rozumiały z podkładem, czy korektorem pod oczami. Niestety, często jest tak, że podkład wręcz ślizga się po takim kremie i za diabła nie chce nam pokryć tego, co byśmy chciały nim przykryć, a korektor waży się na skórze pod oczami. Natomiast od bazy mamy prawo wymagać, że nam takie niepożądane zjawiska zniweluje. Ja idę o krok dalej. Ja chcę, aby moja baza była na tyle odżywcza, abym już tej pielęgnacji nie musiała nakładać. Nie mam przesuszonej skóry, stosuję bardzo bogatą pielęgnację na noc i dlatego, jeśli baza której używam jest bazą odżywczą to spokojnie mi to wystarcza. Dlatego takich właśnie baz szukam.
Kiedyś postanowiłam zrobić taki eksperyment… Zakupiłam małe opakowania kilku baz pod makijaż i testowałam je sobie przez jakiś czas z różnymi podkładami czy kremami koloryzującymi, wyłaniając w ten sposób swoich ulubieńców. I teraz jednego z tych ulubieńców Wam przedstawię. A mowa tu o marce Bobbi Brown.
Może najpierw kilka słów o samej marce, bo wydaje mi się że w dalszym ciągu jest u nas mało popularna, możliwe że przez dość wysokie ceny. Marka ta została założona w 1991 roku w Nowym Jorku przez amerykańską wizażystkę, która zrewolucjonizowała podejście do makijażu dzięki wprowadzeniu kolekcji 10 szminek w kolorach brązu i beżu. Tym samym obaliła stereotyp, że tylko czerwona szminka może być bestsellerem wśród pomadek. Zasłynęła wprowadzeniem mody na używanie kosmetyków w odcieniach nude, które miały za zadanie podkreślić naturalne piękno kobiet. Kiedy zaczynała nikt nie wierzył w naturalny makijaż. Przełamując standardy zyskała uznanie, którym cieszy się do dziś. W 2009 roku marka weszła do Polski. Początkowo kosmetyki Bobbi Brown można było nabyć w Douglasie, obecnie są również dostępne na Notino, a także na Zalando.
Jako pierwszą z tych dwóch baz miałam bazę do twarzy VITAMIN ENRICHED FACE BASE. Jak zapewnia producent jest to „multiwitaminowy krem z bazą, który natychmiast wygładza, napina i przygotowuje skórę do makijażu, zapewniając jej zdrowe nawilżenie. To pełne przygotowanie do makijażu w jednym kroku. Wzbogacony witaminami B, C i E, masłem Shea i kwasem hialuronowym, zapewnia odżywienie i zdrowy wygląd skóry„. Baza dostępna jest w trzech pojemnościach: 7 ml, 15 ml i 50 ml. Minusem niewątpliwie jest jej cena, bo za taki największy słoiczek 50 ml, w cenie regularnej musimy zapłacić około 300 zł. Często jednak trafiają się promocje i można ją wtedy upolować taniej. Dla mnie, pomijając cenę, jest to baza idealna. Rzeczywiście ładnie nawilża i napina skórę, ma delikatny cytrusowy zapach, świetnie się wchłania nie pozostawiając tłustego filmu, a co najważniejsze – klei się do niej każdy podkład, a przynajmniej każdy z tych które posiadam. Najczęściej używam ją z Zoeva AUTHENTIK SKIN, DIOR Diorskin Forever Undercover, czy Skin Realist NABLI. Zwłaszcza ten pierwszy podkład bywa bardzo kapryśny i nałożony na krem potrafi się u mnie kompletnie zbiesić w takich miejscach jak broda i środek czoła. Z VITAMIN ENRICHED FACE BASE takiego problemu nie mam. Naprawdę u mnie ta baza sprawdza się bez zarzutu i jestem z niej bardzo zadowolona.
Zachęcona właściwościami bazy do twarzy, postanowiłam się zaopatrzyć również w tę pod oczy VITAMIN ENRICHED EYE BASE. Ta baza również zawiera w swoim składzie kwas hialuronowy i masło shea oraz witaminy B3, C, E i A, a także kofeinę. Kofeina ma bardzo dobry wpływ na naszą skórę pod oczami, mam taki swój ulubiony kosmetyk z kofeiną, który używam na noc i który zapewne też się tu kiedyś na blogu pojawi 🙂 A wracając do bazy… producent zapewnia, że poza oczywiście odżywieniem i nawilżeniem „lekka, szybko wchłaniająca się konsystencja doskonale układa się pod korektorem„. Baza występuje w jednej tylko pojemności 15 ml, a jej cena regularna to około 270-280 zł, a więc mało nie jest. Tu znów radzę polować na promocje. Natomiast rzeczywiście muszę przyznać, że baza świetnie zachowuje się i współpracuje z każdym korektorem. O moich zmaganiach z korektorami możecie przeczytać tutaj, nie była to łatwa droga zanim znalazłam ten w miarę zadowalający, ale mam obecnie swoich ulubieńców i każdy z nich na bazie leży idealnie. Skóra jest napięta i nawilżona, a korektory nie ważą się, dobrze się rozprowadzają i nie wchodzą w linie. Okazało się, że nawet te korektory, które wylądowały w szufladzie ze względu na ciągłe problemy z ich zachowaniem pod okiem, na tej bazie wyglądają świetnie i powoli wracają do łask 🙂
Podsumowując, dla mnie te obie bazy to naprawdę duet idealny, a wierzcie mi, wypróbowałam takich baz naprawdę sporo, zarówno do całej twarzy, jak i pod oczy. Makijaż bardzo ładnie na nich leży, dobrze współpracują z podkładem i korektorem, a przede wszystkim – nie wymagają stosowania dodatkowej pielęgnacji. Mankamentem, tak jak już wcześniej wspomniałam, jest niewątpliwie wysoka cena. Za obie bazy w cenie regularnej w największych pojemnościach trzeba by zapłacić prawie 600 zł. To dużo. Trafiają się jednak często fajne promocje, dzięki którym można je kupić znacznie taniej. Zwłaszcza polecam obserwować markę na Zalando, mnie ostatnio udało się upolować obie te bazy w największych pojemnościach za niewiele ponad 300 zł, czyli praktycznie w cenie tej dużej do twarzy, więc naprawdę była to wyjątkowa okazja.
A u Was jak wygląda kwestia baz pod makijaż. Używacie? Macie swoje ulubione? A może cały czas szukacie tej idealnej? Dajcie znać w komentarzach 🙂